W tym roku wiosna to dla nas żadne kwiatki, ptaszki i chodzenie za rączkę (chyba, że z Miłoszkiem, który dokładnie na swoje pierwsze urodziny zaczął chodzić!), tylko najbardziej hardcorowy miesiąc ever! Tak się jakoś poskładało, że wszystko dzieje się teraz. Jeśli jesteście ciekawi co u nas słychać – to zapraszamy na małe podsumowanie bloga.

Czemu tak zrzędzimy, że dużo się dzieje? Po pierwsze Agnieszka wróciła do pracy po roku macierzyńskiego…

…rozterki kobiety, która musi łączyć macierzyństwo z pracą i wszędzie chciałaby dać z siebie wszystko, tak, że finalnie zasypia na stole – to temat na osobny wpis…

Po drugie sprzedaliśmy mieszkanie i jesteśmy jakby pół bezdomni, bo do końca maja musimy się z niego wyprowadzić (zostało nam kilka dni, na razie nic nie ruszone, ale jeśli Nowa Właścicielka to czyta – to uspokajamy, na pewno zdążymy…), a nowe jest jeszcze w stanie surowym. Codziennie rano zawozimy Miłoszka do babci i odbieramy go po południu (w warszawskich korkach mamy dużo czasu na planowanie menu na tydzień, miesiąc, pół roku…). Potem praca na wysokich obrotach, a w weekendy blog – także ten tego ten… 🙂

Nasze przerażenie potęguje fakt, że przez kilka miesięcy (do czasu wykończenia nowego lokalu) pomieszkamy z rodzicami. Eugeniusz budzi się zlany potem…

…jak w mordę strzelił – trzeba będzie zamieszkać z teściową…

To wróży, że kolejne miesiące będą jeszcze bardziej hardcorowe, bo mama jest super, ale lubi mieć porządek w kuchni…! Sterylny. Przy niej Perfekcyjna Pani Domu to bałaganiara i flejtuch. Serio. Fakt, że pracowała w Sanepidzie to nie przypadek ;-)! Płyta kuchenna u teściów po 10 latach, wygląda jak kupiona wczoraj, bez jednej rysy i śladu używania. A my, no cóż… we czworo jesteśmy jak trąba powietrzna…

Być może właśnie przez ten stres Gienio zdiagnozował u siebie syndrom procrastibaking… Co to oznacza i czy da się z tym żyć – możecie przeczytać w tym wpisie.

A co jeszcze u nas? Miłoszek tuż przed dniem pierwszych urodzin nauczył się chodzić, a zaraz potem biegać… Najchętniej za Lulkiem.

Generalnie między Miłoszkiem a Lulciem zapanowała wielka miłość, tylko z maleńką szczyptą zazdrości…

Początki tej męskiej przyjaźni były ciężkie – możecie o nich poczytać w tym wpisieDziś mniej więcej tak to wygląda…

A jeśli chodzi o samego Miłoszka to jest absolutnie rewelacyjny – jest wesoły, uwielbia się śmiać i ma poczucie humoru. Do tego apetyt mu dopisuje i póki co, po okresie w którym jadał tylko jeden rodzaj zupki, otworzył się na nowe smaki i generalnie interesuje się jedzeniem. O ile do tej pory mieliśmy przy blogu jednego asystenta – naszego mistrza drugiego planu – to teraz mamy dwóch! 😀

podsumowanie bloga

podsumowanie bloga

Statystyki bloga poszły w górę

Więcej rąk do pracy, to i blog lepiej działa… W ciągu kilku miesięcy nasze statystyki poszły mocno w górę. Czasem pytacie nas ile osób czyta bloga. Blogerzy stosują tu różne strategie komunikacyjne – jedni wszystko pokazują, inni nic.

My w tym temacie nie mamy nic do ukrycia…

….bo sami wiecie najlepiej czy warto do nas zaglądać! Od ostatniego podsumowania, które znajdziecie tu, ruch nam mocno skoczył. W kwietniu odwiedziło nas 13 tys. osób (unikalnych użytkowników – czyli jeśli ktoś był u nas nawet 10 razy, to liczy się go tylko raz), odsłon było z kolei 50 tys. (w wypadku odsłon liczą się każde odwiedziny, nawet jeśli ta sama osoba była u nas 10 razy). W maju ruch znów poszedł do góry do 14 tys. uu, ale o tym już w następnym wpisie.

Czy to dużo czy mało? W porównaniu z dojrzałymi, popularnymi blogami to malutko! Ale my zaczęliśmy z końcem października więc obiektywnie jest chyba nieźle, subiektywnie – jesteśmy w siódmym niebie!

Jeszcze niedawno świętowaliśmy pierwszych 500 lajków na facebooku! Dziś mamy ich już ponad 5,5 tysiąca! Dziękujemy, że jesteście i gotujecie z nami i zapraszamy na nasz profil – sporo się tutaj dzieje!

Kochamy dostawać od Was wiadomości!

W tym miejscu musimy Wam to napisać – dajecie nam ogromną motywację do pracy nad blogiem! Gdyby nie Wy, pewnie rzucilibyśmy to w cholerę i poszli do kina! Albo nie – poszlibyśmy spać, bo już tak dawno nie mieliśmy okazji porządnie się wyspać! Gotowanie na tydzień nie zajmuje nam co prawda dużo czasu (bo właśnie o to w tym chodzi!) i robiliśmy to na długo przed blogiem, ale za to fotografowanie każdego dania, spisywanie przepisów, pisanie i redagowanie tekstów i listy zakupów – to już zupełnie inna sprawa – właściwie drugi etat.

Często pobudka o 5 rano, żeby jak najwięcej tekstów napisać zanim wstanie Miłosz. Potem zajmowanie się Miłkiem na zmianę, żeby któreś z nas mogło redagować teksty i zająć się częścią edytorską. Tak żałośnie wyglądają nasze weekendy! 😉

Niestety, troszkę na razie nie umiemy wygospodarować czasu, żeby lepiej ogarnąć newsletter i wysyłać go do Was regularnie – wybaczcie drodzy subskrybenci, których ku naszej radości cały czas przybywa! Obiecujemy poprawę.

Choć bywamy zmęczeni to dzięki Wam mamy mega motywację! I wiecie co – kochamy robić tego bloga! Nic nas tak nie cieszy jak wiadomości od Was (np. od Marty, że jej babcia zagląda do nas i podobają się jej nasze przepisy, czy od Basi, że pomogliśmy jej ogarnąć domowy chaos w kuchni i nie tylko!). Dziękujemy za wszystkie menu na tydzień, które nam przesyłacie, albo fotki z jedzeniem, które przyrządziliście według naszych przepisów!

Gotowaliśmy w telewizji!

Podsumowując bloga musimy wspomnieć o naszej ostatniej wizycie w „Pytanie na śniadanie”. Sporo osób pytało nas potem jak tam trafiliśmy.

Niektórzy z Was chcieli wiedzieć czy za to zapłaciliśmy i ile, inni pytali czy nam zapłacili i ile, a większość po prostu co trzeba zrobić, żeby móc wystąpić przed kamerą.

No to już odpowiadamy. Przede wszystkim trzeba mieć farta! (wiem, wkurzająca odpowiedź, ale zaraz wszystko wyjaśnimy).

Jak gotowaliśmy w Pytanie na śniadanie możecie zobaczyć tutaj.

W „Pytanie na śniadanie” wystąpiliśmy dwa razy. Za pierwszym razem wystarczył mail do redakcji o tym co robimy i jak gotujemy. Zimą rozesłaliśmy info, że istniejemy do wszystkich świętych. Eugeniusz powątpiewał w sensowność tej strategii, minęło kilka miesięcy i tuż przed Wielkanocą – ta ram! Telefon, że mamy się stawić za dwa dni na Woronicza 😀 Godzina nieludzka – 6 rano, co oznaczało pobudkę o 4 i ściągniecie o świecie dziadków do opieki nad Miłoszem, ale telewizji (i premierowi ;-)) się nie odmawia.

Po pierwszym występie okazało się, że zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez widzów, którym spodobał się nasz patent na planowanie posiłków.

Sami zresztą odczuliśmy to na blogu, bo w pewnym momencie serwer padł i strona była niedostępna. I to było wspaniałe uczucie. I nie o sam ruch chodzi, ale o zainteresowanie naszym sposobem gotowania, z którym dotarliśmy do mnóstwa osób w Polsce o podobnym do nas sposobie myślenia o jedzeniu, świetnych pomysłach na ekonomiczne gotowanie, dziewczyn i pań, które w pojedynkę ogarniają kwestie gotowania dla kilkuosobowej rodziny, wliczając często konserwatywnych żywieniowo teściów i marudnego męża… Dostaliśmy fantastyczne mejle od widzów. I własnie te pozytywne recenzje od widzów sprawiły, że do programu zaprosili nas jeszcze raz :-D. Czy to się jeszcze kiedyś powtórzy? Nie mamy pojęcia, ale oczywiście byłoby super! Czy za to płaciliśmy – absolutnie nie! Czy nam za to ktoś płacił – absolutnie nie! Nawet nie przyszłoby nam to do głowy! Sami więc widzicie, że mieliśmy niezłego farta!

Co jeszcze mogło nam pomóc? Pewnie doświadczenie telewizyjne – Eugeniusz był już kilka razy w „Pytanie na śniadanie” jako ekspert od finansów (bo z zawodu jest dziennikarzem i całe życie pisze właśnie o finansach), ja przez ponad dwa lata pracowałam jako prezenterka telewizyjna. Tutaj możecie zobaczyć mój pierwszy telewizyjny raz na antenie Polsat News ;-). Dzięki doświadczeniu były większe szanse, że nie zeżre nas trema! Chociaż czytanie newsów przy gotowaniu na antenie to pikuś! ;-D

Gotowanie zgodnie z planem

Sami widzicie, że sporo się u nas dzieje na raz. W tym całym zamieszaniu, kiedy wszystko się zmienia, energii dodaje nam Miłoszek – wystarczy jeden uśmiech tej małej fasolki i bateria od nowa naładowana! Za to poczucie stabilności daje nam jedna rzecz – planowanie posiłków! Jeśli Wy też macie przed sobą hardcorowe dni lub tygodnie – to nie poddawajcie się – właśnie wtedy planowanie najbardziej się sprawdza. Menu dobre hardcorowy czas znajdziecie tu! Nie zawahaliśmy się użyć w nim wszystkich możliwych tricków – nawet samorosnącej mąki i cegły, żeby jedzenie na tydzień ugotować jak najszybciej :-D.

Napiszcie co u Was słychać? Ściskamy i niech planowanie będzie z Wami!